Te łuny
pamiętam najpiękniej. Unoszące się w ciemnościach, z daleka ciepłe,
kolorowe, magiczne. Dające nadzieję, że i tam tak jest. Wracając późnym
wieczorem, wpatrując się w gwiazdy migające, w maluchu żółtym, ciasnym,
pachnącym popularnymi i ogromem miłości. Rozśpiewani, roześmiani,
wspominający z czułością, że najlepsze bułki to właśnie ona robiła, a
spryt to on miał, nie próżno sołtysem został. Patyki z kulkami wosku
zwoziłam do domu. Do zabawy. Porównać, kto większe zrobił. I naleśniki
na kolację koniecznie. Z serem. Albo ze śmietaną. W rurkę zwinięte, aż
śmietana po palcach i brodzie ciekła.