***
Przegląda
się w lustrze, zachwycając się swym odbiciem. Piękna i zwiewna sukienka,
biała w czarne kropki otula jej gibkie ciało. 36 lat cóż to za
fantastyczny wiek. Człowiek piękny, młody i świadomy siebie, celów,
które osiągnie prując przez życie jak parowiec. Dziecięta odchowane,
praca marzeń wykonywana z radością, dom pełen książek, miłości, rozmów i
niesnasek czasami. Jak to w życiu bywa. A teraz kolejna fantastyczna
zabawa do białego rana, z gronem przyjaciół, z ukochanym przy boku. Żyć,
nie umierać.
***
Sen taki znów jej się przyśnił, bolesny
kurcz w sercu powodując. Łza się w oku zakręciła. Ileż to lat już
minęło? 30? 40? …41 cholera. 41 lat odkąd tańczyła do białego rana w
takt muzyki granej przez grajków, w ramionach męża, z przyjaciółmi
wypełniającymi salę po brzegi. Zdrowie Wasze, Was już nie ma. Kolejno
przez mijające lata wykruszyli się prawie wszyscy, tylko dwoje
pozostało. Z nią i mężem czworo. Boże, boże. Dajesz i zabierasz. Pięścią
starła płynącą łzę. W garść się wzięła i spróbowała wstać. Udaje jak
może, mówiąc, że nie jest najgorzej, ale najmłodsza córka widzi, że tak
nie jest. Wierci jej dziurę w brzuchu, że może zamieszkać z nimi, że
pomoc potrzebna, a i sama pomaga jak szalona. Ale nie! Dopóki posiada
resztkę sił, nie i nie! Jak odejść to z godnością, choć bóg jeden wie,
ile to trudu ją kosztuje. Wysiłku nadludzkiego i samozaparcia. Z
wysiłkiem niebotycznym wstała wątłymi rękami podtrzymując swoje ciało,
które już jej nie słucha. Chwieje się jak osika…a gdyby sie nie
trzymała, ledwo, ledwo, już by leżała jak długa. Teraz tylko wciągnąć
coś na grzbiet, masę leków połknąć, przełknąć jakiś kęs jedzenia, choć
jadłowstręt osiągnął chyba szczyt. Taka starość, kto by przewidział?
Ciało zwiędło jak gnijący kwiat, lepiej już w lustro nie spoglądać. Ale
twarz nadal ładna…Oczywiście, nie ma co narzekać, plusów jest wiele.
Pamięć dobra, o dziwo, człek bystry jeszcze, książki czytać można, jolki
rozwiązać potrafię. Tylko ten ból. Ból umierającego ciała,
zastygających od choroby stawów, mięśni. Ból w sercu, w krzyżu, w
biodrach, w palcach, nawet włosy bolą, a skórę głowy rozdrapać chęć
jest.
***
Dobrze, że ta starość wspólna jest. Mąż
obok zrzędzi, coś tam gada, ona głucha, więc sporo jej najczęściej
umyka. I na szczęście. Bo ileż można zrzędzenia słuchać… Dobrze, że
jeszcze razem. Przez całe życie. Do ostatniej chwili tchnienia. Ramię w
ramię. Patrzy na niego, wspominając chwilę z tej potańcówki, co to
sukienkę w groszki miała ubraną. Może i tam gdzieś, gdzie się udadzą,
czeka na nią, przewieszona przez to krzesło brązowe. Ależ by jeszcze
potańczyła, tak do białego rana, do piania koguta. Tęskno jej do tego
ciała i sprawności, które po drodze życia traciła rok po roku, kawałek
po kawałku.
***
Dobre to życie mają.Czasem tylko łzę zetrę z policzka….
A nas jaka starość czeka? Bo „jakaś” to na pewno…
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Dziękuję za wizytę , a zwłaszcza za poświęcenie kilku minut na przeczytanie moich bzdur ;)