7 mar 2015

Murzasichle 2012

 oswajanie nart



Witajcie, kochane góry,
O, witaj droga ma rzeko!
I oto znów jestem z wami,
A byłem tak daleko!


Góry pokochałam miłością późną, mocno dojrzałą. Zawsze wolałam morze. I nadal je kocham, ale góry są dla mnie najważniejsze. Przynajmniej raz w roku muszę się między nimi znaleźć. Od razu myśli stają się przejrzyste jak to niebo nad górami, problemy kurczą się i znikają w obliczu tego ogromu, a człowiek w końcu może odetchnąć pełną piersią.

Tym razem postanowiliśmy wybrać się na narty.  Mąż, będąc we francuskich Alpach, przypomniał sobie jaką frajdę sprawia szusowanie na nartach i zapragnął swą córkę do tego przekonać. Oczywiście Rita liznęła już jazdy na nartach, miała własne narty, odziedziczone po mnie i szalała na naszych górkach i pagórkach, bądź na górze Bełczyną zwanej. Jako takie pojęcie o tym miała. A i dryg do tego także.

Szukając miejsca, gdzie moglibyśmy się wybrać, znalazłam miejscowość o uroczej nazwie Murzasichle. Od razu wiedziałam, że tam skierujemy swe kroki. Wyszukałam typową góralską chatkę, całą z drewna (moja miłość). Zadzwoniłam, zapoznałam się z miłą właścicielką, ustaliłam termin i inne wszelkie sprawy niezbędne do wyjazdu. I już mogłyśmy się z Ritą przygotowywać, czekając niecierpliwie na powrót mojego z pracy. Jakiś tydzień czy dwa.

Jak tylko mąż zjechał do domu, odpoczął kilka dni, zabrał się za przepakowywanie naszych walizek. To co zobaczył, tę ilość rzeczy wziętych, popukał się w czoło pytając, czy wyjeżdżamy na stałe czy tylko na dni kilka zaledwie? A jako mistrz pakowania od razu zrobił z tym porządek, większość  rzeczy wyrzucając, a resztę układając w taki sposób, że nawet nie umiem tego opisać. To trzeba zobaczyć po prostu. No "miszczu" pierwsza klasa. To prawda z tym, że przeciwieństwa się przyciągają, bo ze mnie bałaganiara nie z tej ziemi :)

Miejscowość okazała się tak piękna, jak się tego spodziewałam. Okolona zewsząd lasami, położona wysoko, to taki bonus dla nas. Blisko Zakopanego, który też był w naszych planach zwiedzania. Sprzęt narciarski wypożyczyliśmy na cały tydzień pobytu, grosze to kosztowało. W Murzasichle, jak i w wioskach pobocznych, stoków było wiele. Niektóre wypasione, niektóre takie zwyczajne. My najczęściej szusowaliśmy na stoku nieopodal naszej chatki. To znaczy Rita i Mój szaleli, wiecie wyciągi, wjazd na wysokość dla mnie niemożliwą, i szalony zjazd slalomem na dół. Nie wiadomo było kto kogo goni, kto za kim pędzi. Cóż, ja pod tym względem daleko w tyle zostałam, choć jako dziecko niezła była ze mnie narciarka. Ale że to był mój pierwszy wyjazd na narty od lat dwudziestu, mogło mi się zapomnieć, prawda, jak te deski mają mnie słuchać? :D
Także korzystałam z oślej łączki, która mnie się wydawała górą przeogromną, a nie płaskim stokiem do nauki jazdy...Nie splamiłam się korzystaniem z wyciągu, tylko mozolnie, po każdym zjeździe, wdrapywałam się do połowy górki i zjeżdżałam, dumnie unosząc głowę, choć kolana drżały jak we febrze. Bo pewnie większość w kułak się ze mnie śmiała :)

Oprócz wiadomego uprawiania sportu, dużo zwiedzaliśmy. Zakopane pokazaliśmy Ricie od podstaw, ponieważ była tu po raz pierwszy. Obejrzeliśmy skocznie, a i skoki młodzików dane nam było podejrzeć przy tej okazji. Na cały dzień pojechaliśmy również do Szaflar na sławne ich termy ( TUTAJ). Jak dla mnie super sprawa. Po raz pierwszy korzystałam z gorących kąpieli, i bardzo mi się to spodobało. Zwłaszcza pobyt w basenie na zewnątrz, przy -10 stopniach i zalegającym śniegiem dookoła. Bajka.

 Wieczorami spacerowaliśmy po wsi, odwiedzając miejscowe restauracje. W domku natomiast oddawaliśmy się lenistwu, oglądając filmy na laptopie. Żyć, nie umierać. Cudowny czas to był, spędzony wtedy jeszcze w trójkę. 

W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o Kraków, aby pokazać Ricie choć kilka zabytków. 
To był nasz pierwszy zimowy wyjazd. Od tamtej pory rokrocznie wyjeżdżamy zimą na narty.
 
"Miłości do gór nauczyć się nie można. Trzeba je pokochać z samego siebie."  




14 komentarzy :

  1. Piękne zdjęcia, uwielbiam góry :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)) Tak, góry mają to coś w sobie - ten majestat:)

      Usuń
  2. Naaartyyy :)) Jak ja kocham narty! Nie wyobrażam sobie sezonu bez nart :) Pozdrawiam, Agata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też kocham narty, tylko ten strach coś mi ciężko przełamać...W tym roku tylko Rita z tatą byli na nartach. My zostałyśmy z Różą w domu, za to na Wielkanoc planujemy wyjazd w góry właśnie. Pozdrawiam i dziękuję za wizytę :)

      Usuń
  3. Dlaczego, powiedz mi dlaczego ja nigdy nie byłam w górach... toż to grzech oczywisty!

    I marzenie.........

    http://www.MartynaG.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewne je spełnisz:))) tego Ci życzę:) Ja znów od podstawówki w góry jeździłam, a to na obozy harcerskie, a to wycieczki szkolne i tych gór nie lubiłam. Ech, człowiek młody był i głupi. Pokochałam je dopiero, wtyd się przyznać, pięć lat temu...jak byliśmy w mieście Rumcajsa :D

      Usuń
  4. Moje miasto! pochodzę z Zakopanego, ale tak mi sie życie poukładało, że mieszkam zupełnie gdzie indziej. A teraz wracam od czasu do czasu do Zako, bo zaczęłam tesknic za górami, których wcześniej gdy tam mieszkałam nie lubiłam... *zuza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo zawsze wydaje się, że gdzie indziej jest lepiej.prawda? Miło mi poznać prawdziwą góralkę :) Ja znów mam koleżankę, wywodzącą się z naszej małej mieściny, a którą aż właśnie do Zakopanego wywiało. I uczy tam dzieci historii w szkole :)pozdrawiam Cię serdecznie i pędzę do Ciebie w odwiedziny:)

      Usuń
  5. Ja również mam sentyment do tej miejscowości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Mnie urzekła nazwa miejscowości, a na miejscu okazała się jednym z piękniejszych zakątków w jakich byłam. Cudowne miejsce:) pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  6. Ja też pokochałam góry miłością dojrzałą - ale za to wierną i głęboką ;). I oczywiście musiałam wyciągnąć rodzinę do Zakopca chociaż na jeden dzień - byliśmy akurat u rodziny w Krakowie, więc niedaleko. A tu niespodzianka - w jedną stronę (z postojami) jechaliśmy 5 godzin! Ale co tam, warto było.... Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, tylko u nas takie jazdy ekstremalne:)) Kiedyś jechałam po męża na lotnisko do warszawy, odcinek 50 km jechaliśmy około 5 godzin właśnie...ale ze samolot miał także opóźnienie, jakoś tak wszyscy razem na czas dotarliśmy:)) pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  7. Kocham góry miłością odwzajemnioną na szczęście :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach te góry, można o nich pisać i pisać..niebawem opiszę miasto i góry Rumcajsa, tam własnie je pokochałam. pozdrawiam serdecznie, zapraszam częściej do mnie:))) odwiedziłam Twój blog,z ciekawości, i zostaję u Ciebie na dłuzej :)

      Usuń

Dziękuję za wizytę , a zwłaszcza za poświęcenie kilku minut na przeczytanie moich bzdur ;)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...